Dzień 0 czyli po co to wszystko
"Coś się kończy, coś zaczyna."
Wszystko ma jakiś sens, a taką przynajmniej mamy nadzieję. Choć podobno bez jedzenia człowiek może przeżyć cały miesiąc, a bez sensu życia cały swój żywot. Założenia są proste i przyjemne(no dobra, nie są). Od 16 listopada do 20 grudnia zamierzam zacząć się odchudzać. Pięć tygodni, trzydzieści pięć tytułowych dni. Dieta + ćwiczenia. Cóż za wspaniały temat na blog. Cytując pieseła: "wow wow". Informacja dla nieszczęśników, którzy będą to czytać: schudłem już, straciłem przeszło 40 kg, ale ostatnio znów mi się przybrało(mało w porównaniu do całości, ale zawsze to trochę jest). Cel mam prosty osiągnąć 80 kg albo i mniej. Stracić trzeba ponad 5 kg. Da się to zrobić. Jednak czy to jest wystarczający powód by marnować miejsce w internecie, aby to opisać? Po zadaniu sobie tego pytania, stwierdziłem, że nie. Plan z pisaniem nie jest zły. Codzienna rzecz, która może w końcu nauczy mnie systematyczności(wątpię) oraz organizacji sobie czasu(wątpię trochę bardziej). Czyli mamy określone główne, najbardziej błahe powody moich wypocin.
Dla osób ciekawych samego przebiegu utraty wagi: będę stosował swoją starą dietę 1800 kcal oraz codziennie(prawie) będę ćwiczył. Tak, wysiłek fizyczny, witaj stary przeciwniku! Z powodu, że mieszkam w mieście gdzie powietrze tnie się maczetą oraz z powodów zdrowotnych musiałem zrezygnować z biegania. Co za to mój okropny umysł wybrał? Coś gorszego, coś przerażającego. Tak. Chodakowska! Przynajmniej przez najbliższy tydzień. Ta kobieta ma porąbane ćwiczenia, ale w najbliższym okresie nie dam rady się na nic innego wybrać/wymyślić, więc hello Ewka. Nieszczęśniku, który może to czytasz, zastanów/doradź co innego by można i jak przekonać mnie, introwertyka do wyjścia na siłownie(no przecież jestem facetem, trzeba mięśni! taaa).
Jednak, tak jak wspominałem, samo pisanie codziennie o tym jak walczę sam ze sobą, było by nudne. Trzeba dodać do pisania coś, co by kopnęło mnie do tworzenia. Wniosek dla mnie był prosty. Nie można tylko naprawiać ciała, trzeba też naprawić umysł i duszę. Bożenko i jeżu kolczasty co ja piszę, a jestem trzeźwy i przytomny. 35 dni. Tyle sobie dałem na ogarnięcie się w stopniu jakimś(dobra, teraz jest poziom 0, więc postęp nawet o 0,001 będzie wiele wart). Wydaje się to może śmieszne(bo jest), ale może warto wykorzystać sposobności, które daje współczesny świat. Co muszę ze sobą zrobić? Na pewno przemyśleć swoją przeszłość, zastanowić się nad teraźniejszością i pomyśleć o przyszłości. Idealnie na 35 dni. Chyba mnie poje... Pardon! Coś mi się pomyliło.
Czy to najlepszy czas na to wszystko? Listopad i grudzień - okres mocno depresyjny, nauki mam dużo(wymyśliło się studiowanie dwóch kierunków na raz), a też pojawiają się spotkania, które zabierają cenny czas, który można by zmarnować w internecie albo spożytkować na czytanie książek. Koniec roku, to chyba jest jedyny, dobry argument czemu teraz. Mając 22 lata i nie mając planów na przyszłość, pokręconą przeszłość i dziwne myśli nie zrobi się w życiu nic.
Cele na te 35 dni:
-schudnąć 6 kg(wiem, że tam było 5, ale święta idą, trzeba mieć zapas) i zrobić sobie lepszą sylwetkę,
-pogodzić się z przeszłością,
-porozmyślać o teraźniejszości,
-zastanowić się nad przyszłością,
-co zrobić i jak rozwinąć znajomość z X.
35 dni. 35 dni na to wszystko, a co jest najgorsze, trzeba o tym myśleć, a z tym sobie nie radzę. Jutro początek. Tydzień zapowiada się iście ciekawie, codziennie piszę jakieś kolokwium czy coś na zaliczenie. Zamiast się uczyć zakładam bloga, ja chyba nie chce zdać.
Miłego czasu,
Trollfall
PS. Będę starał się pod każdym wpisem wrzucać jakąś piosenkę. Dziś jest przedstawiający mnie wpis, ergo zapodam coś co jest o mnie, a przynajmniej tak mi się wydaje. Szczególnie pierwsza zwrotka. Miłego ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz