poniedziałek, 16 listopada 2015

Dzień 1

Dzień 1 czyli dziś mi bije na głowę

"We're all mad here"

Pierwszy dzień za mną. Cóż to był za dzień. Tematem dnia była nauka. Nauka na "Niezawodność". Nasz jakże wspaniały prowadzący zapowiedział nam połowiczny egzamin, a zaraz po nim kolokwium. Prowadzący należy do tej grupy wykładowców, którzy przynudzając dobijają chęć studiowania. Jak można się domyślić materiał był arcyciekawy. Tak bardzo, że zacząłem ogarniać go wczoraj po 23. Wstałem rano, po dwóch kawach i kawałku nauki wylazłem z domu i na uczelni wypiłem trzecią. Nauka w grupie ma swoje plusy, szczególnie jak każdy wie na podobnym poziomie co ty. Ćwiczenia przed egzaminem z doktorem od wszystkiego. Przyszedł na 10 minut, wyszedł niby na 10, a wrócił po 1,5 h. Ćwiczenie wykonaliśmy sami, między czasie przepytywanie i wstęp do głupawki. Sam egzamin znośny, gdy nie to, że mój ulubieniec gadał co chwilę, burząc nie tylko moje myśli. Po napisaniu wpadałem w coraz większe szaleństwo, dodatkowo zablokowałem sobie dostęp do konta internetowego, bo 3 razy źle wpisałem hasło. Kolokwium dobiło mnie i doprowadziło do stwierdzenia, że mi bije na łeb. Poprzednie grupy miały te same pytania, nam wyjątkowo zrobił 2 grupy na kolokwium, pierwsza dostała tamte pytania, my dostaliśmy inne, hura! Po tym cudownym czynie, jakim było wymyślanie odpowiedzi zrezygnowałem z dalszego uważania. Tak skończył się mój cudowny dzień na uczelni. 

Pierwszy dzień powrotu na dietę. Poszło łatwo i przyjemnie, posiłki co 3-4 h, wydzielone. Rada: przygotuj sobie dzień wcześniej, wieczorem obiad i drugie śniadanie na następny dzień. Oszczędzasz czas i masz problem z głowy. Co z ćwiczeniami z Chodakowską? Po takim dniu stwierdziłem, że przyda mi się porządne ćwiczenie, więc Killer! Pierwszy raz, na razie ostatni, dotrwałem do połowy, po czym stwierdziłem sorry Ewka! Jutro powrót skalpelu, a coś czuje, że jednak będę wracał do mojego starego zestawu ćwiczeń, bo tam jakoś rozsądniej to robią...

Cóż przemyślenia. Jako, że czeka mnie jeszcze dziś nauka, a nastroju nie mam to na razie nie będę zaczynał rozmyślań o czasach dawnych. Poruszę za to sprawę teraźniejszą. Pan X. Dobra nie pan, młodszy ode mnie jest, nie za dużo, ale jednak. Czemu nazwałem go X? Klasycznie, nie sugerujące imienia, a jakoś nazywać go trzeba. Jakiś czas temu stwierdziłem, że wypadało by może w moim wieku zacząć się rozglądać za kimś drugim do życia. Podobno łatwiej się je wtedy planuje(z czym mam problem, a tak to rozbiło by się to na dwie osoby jakoś), no i podobno przyjemnie jest być z drugą osobą(zarówno fizycznie, jak i duchowo). Zacząłem więc poszukiwać takiego osobnika, samobójcy(tylko nie wspominajcie o tym X) który zechciał by ze mną być. Problem oczywiście, że jestem dość wybredny pod względem umysłowym drugiej osoby, głupia być nie może niestety. Wygląd też jakoś wpływa na całość, moja aparycja nie jest specjalnie ładna, ale akceptowalna, więc bądź co bądź szukałem osoby, która spełniałaby jeszcze to kryterium, choć to nie było najważniejsze. Po jakimś czasie, w trakcie którym pisałem z paroma, spotkałem się z jednym, pojawił się X. Sam zagadał i jakoś się to rozwinęło. Trzy miesiące pisania mniej lub bardziej intensywnego. Spotkanie jedno, drugie i jakoś tak się widujemy, piszemy. Pewnie zastanowisz się czytelniku w czym problem?

Jak to z czym? Ze mną ^^ Nigdy nie byłem związku, a moje znajomości z ludźmi rozwijają się powoli, nieufnie i ogólnie trudno czasem mi je utrzymać, nawet z tymi z którymi bym chciał. A tu się pojawił osobnik X. Co o nim samym mogę napisać? Czyta(duży +), ogląda filmy, zna trochę nerdowe sprawy, inteligentny(bardziej ode mnie, co mi się podoba(dobra, nie jest to trudne, ale!)), no i nawet w moim typie(mógłby być wyższy, ale Cii). Nadal nie widać problemu, co nie? Jak ja niby mam rozwinąć znajomość, którą chciałbym żeby przeszła w przyjaźń, skoro ja mam normalnie problem z ludźmi... Oto mój pierwszy problem z X. Więcej innych spraw w najbliższych 34 dniach! Dobrej nocy, fizyka czeka...

PS. Skoro wszyscy dziś byliśmy szaleńcami na studiach, to na koniec występ najwspanialszego szaleńca, na którego czekam nieustannie. Kiedyś TARDIS wyląduje niedaleko, a ja później będę podróżował w czasie i przestrzenie, zobaczycie!

niedziela, 15 listopada 2015

Dzień 0

Dzień 0 czyli po co to wszystko

"Coś się kończy, coś zaczyna."

Wszystko ma jakiś sens, a taką przynajmniej mamy nadzieję. Choć podobno bez jedzenia człowiek może przeżyć cały miesiąc, a bez sensu życia cały swój żywot. Założenia są proste i przyjemne(no dobra, nie są). Od 16 listopada do 20 grudnia zamierzam zacząć się odchudzać. Pięć tygodni, trzydzieści pięć tytułowych dni. Dieta + ćwiczenia. Cóż za wspaniały temat na blog. Cytując pieseła: "wow wow". Informacja dla nieszczęśników, którzy będą to czytać: schudłem już, straciłem przeszło 40 kg, ale ostatnio znów mi się przybrało(mało w porównaniu do całości, ale zawsze to trochę jest). Cel mam prosty osiągnąć 80 kg albo i mniej. Stracić trzeba ponad 5 kg. Da się to zrobić. Jednak czy to jest wystarczający powód by marnować miejsce w internecie, aby to opisać? Po zadaniu sobie tego pytania, stwierdziłem, że nie. Plan z pisaniem nie jest zły. Codzienna rzecz, która może w końcu nauczy mnie systematyczności(wątpię) oraz organizacji sobie czasu(wątpię trochę bardziej). Czyli mamy określone główne, najbardziej błahe powody moich wypocin. 

Dla osób ciekawych samego przebiegu utraty wagi: będę stosował swoją starą dietę 1800 kcal oraz codziennie(prawie) będę ćwiczył. Tak, wysiłek fizyczny, witaj stary przeciwniku! Z powodu, że mieszkam w mieście gdzie powietrze tnie się maczetą oraz z powodów zdrowotnych musiałem zrezygnować z biegania. Co za to mój okropny umysł wybrał? Coś gorszego, coś przerażającego. Tak. Chodakowska! Przynajmniej przez najbliższy tydzień. Ta kobieta ma porąbane ćwiczenia, ale w najbliższym okresie nie dam rady się na nic innego wybrać/wymyślić, więc hello Ewka. Nieszczęśniku, który może to czytasz, zastanów/doradź co innego by można i jak przekonać mnie, introwertyka do wyjścia na siłownie(no przecież jestem facetem, trzeba mięśni! taaa).

Jednak, tak jak wspominałem, samo pisanie codziennie o tym jak walczę sam ze sobą, było by nudne. Trzeba dodać do pisania coś, co by kopnęło mnie do tworzenia. Wniosek dla mnie był prosty. Nie można tylko naprawiać ciała, trzeba też naprawić umysł i duszę. Bożenko i jeżu kolczasty co ja piszę, a jestem trzeźwy i przytomny. 35 dni. Tyle sobie dałem na ogarnięcie się w stopniu jakimś(dobra, teraz jest poziom 0, więc postęp nawet o 0,001 będzie wiele wart). Wydaje się to może śmieszne(bo jest), ale może warto wykorzystać sposobności, które daje współczesny świat. Co muszę ze sobą zrobić? Na pewno przemyśleć swoją przeszłość, zastanowić się nad teraźniejszością i pomyśleć o przyszłości. Idealnie na 35 dni. Chyba mnie poje... Pardon! Coś mi się pomyliło. 

Czy to najlepszy czas na to wszystko? Listopad i grudzień - okres mocno depresyjny, nauki mam dużo(wymyśliło się studiowanie dwóch kierunków na raz), a też pojawiają się spotkania, które zabierają cenny czas, który można by zmarnować w internecie albo spożytkować na czytanie książek. Koniec roku, to chyba jest jedyny, dobry argument czemu teraz. Mając 22 lata i nie mając planów na przyszłość, pokręconą przeszłość i dziwne myśli nie zrobi się w życiu nic. 

Cele na te 35 dni:
-schudnąć 6 kg(wiem, że tam było 5, ale święta idą, trzeba mieć zapas) i zrobić sobie lepszą sylwetkę,
-pogodzić się z przeszłością,
-porozmyślać o teraźniejszości,
-zastanowić się nad przyszłością,
-co zrobić i jak rozwinąć znajomość z X.

35 dni. 35 dni na to wszystko, a co jest najgorsze, trzeba o tym myśleć, a z tym sobie nie radzę. Jutro początek. Tydzień zapowiada się iście ciekawie, codziennie piszę jakieś kolokwium czy coś na zaliczenie. Zamiast się uczyć zakładam bloga, ja chyba nie chce zdać.

Miłego czasu,
Trollfall

PS. Będę starał się pod każdym wpisem wrzucać jakąś piosenkę. Dziś jest przedstawiający mnie wpis, ergo zapodam coś co jest o mnie, a przynajmniej tak mi się wydaje. Szczególnie pierwsza zwrotka. Miłego ^^